Odpocząć nie dadzą. Człowiek z roboty wróci i już afery. Wczoraj akcja z Paulem, dziś Giannis. Człowiek by chciał, choć na chwilę oczy zamknąć, ale nie, bo NBA inne plany. Jest jak ten jeden wredny kumpel, który dzwoni o czwartej nad ranem tylko po to, żeby spytać, czy widziałeś już najnowszy pożar. I jasne, niby nic się nie pali, ale już dym gryzie w oczy. Bo nie może być spokojnie. Oficjalnie jest spokojnie, nieoficjalnie ktoś wyjmuje z szafy benzynę.
„Pożar” NBA: Gdy spokój to tylko cisza przed burzą
No więc tak, tak się scenariusz kręci: Antek siedzi ze swoim agentem Aleksem Saratsisem i gadają. Gadają, jak u Tarantino. Gadaj czy ta cała bajka pod tytułem Milwaukee Bucks ma jeszcze sens, czy może pora wyjąć mapę i poszukać nowego adresu. Tak dyskutują ludzie, którzy zrozumieli, że rodzinna fotografia na kominku nie zatrzyma ich w miejscu, jeśli dom zaczyna przeciekać.
I według tych wszystkich źródeł, co zawsze wiedzą trochę za dużo, jakieś rozstrzygnięcie ma nadejść w ciągu kilku tygodni. A to rozstrzygnięcie zdecyduje, czy Giannis będzie do wzięcia przed deadlinem 5 lutego, czy trochę wcześniej skończy się ta szopka. W praktyce: zaraz ktoś zacznie sięgać po telefon, dzwonić, pytać i na fotowoltaikę namawiać. A my będziemy, w tym lutym znaczy się, live z podcastem i pluć do mikrofonu to i tamto. Oby.
Ale do meritum, bo mi się scenariusz w szwach rozchodzi, jak koszula slim-fit na modelu plus size: akt drugi: na wejściu do sezonu Giannis kupił ten cały plan Horsta i Riversa, że niby budują drużynę na mistrza. Postawili mu wizję jak z wystawy w galerii: błyszcząca, poukładana, pachnąca sukcesem. I Giannis miał obserwować te pierwsze dwadzieścia pięć meczów, niby jak detektyw sprawdzający, czy klient mówi mu prawdę, czy tylko klepie po plecach i liczy, że się nie kapnie. Miał patrzeć, czy ta ekipa w ogóle wygląda na zespół z ambicją na Wschodzie.
Wizja z galerii, a rzeczywistość: Dlaczego Giannis stracił zaufanie
Rivers (mój antybohater tragiczny) tymczasem, z kamienną twarzą, opowiada prasie, że nie było żadnych rozmów i że Giannis “kocha Milwaukee i kocha Bucks”. Jasne. Człowiek, który zmienia wersje szybciej niż popękana żarówka w obskurnym motelu. To nie pierwszy raz, kiedy plecie o miłości, jakby miał przed sobą mikrofon na wiecu, a nie topniejącą drużynę 10–13, co przegrała osiem z ostatnich dziesięciu meczów i wisi na dziesiątym miejscu w konferencji, jak ta pękniętą bomba z tyłu choinki, co jest jej wam szkoda wyrzucić.
Ale Riversowi to w nic nie wierzę. Sam sobie nie ufam, a jemu to już w ogóle, podwójnie. Mówi tym swoim głosem zalanego Wartburga: “Giannis nigdy nie poprosił o wymianę, nigdy”, a ty patrzysz w te oczy i wiesz, że dziad kłamie, łże jak zwykle.
Finansowa łamigłówka: Kto udźwignie 275 milionów dolarów?
A przecież latem Giannis faktycznie zerkał przez płot, głowę tak dziwnie wychylał. Tylko jedna ekipa miała wtedy otwarte drzwi: New York Knicks. Pamiętacie, jak się z tu z tego wszyscy śmialiśmy, że się obydwie franczyzy zmacały przez spodnie i poszli do domu niespełnieni. Ale to minęło.
Teraz, jeśli Giannis stanie się dostępny, ustawi się kolejka godna naleśnikarni w Warszawie. Ale czy na pewno? Kto w dobie apronów i fiksacji Silvera, Adama naszego kochanego, może sobie na to pozwolić, żeby przyjąć kontrakt tej greckiej oliwki? Trzeba innych pytać o pomoc, a inni pazerni są.
Uciekający pociąg i agonia bez lidera: Bilans Bucks 2–5 bez Giannisa
Bo tak: 1 października 2026 roku pańskiego nasza serkowa fetka może podpisać czteroletnie przedłużenie za 275 milionów dolarów. Cyferki tak wielkie, że normalny człowiek dostaje zawrotów głowy. A jeśli zostanie wytransferowany, po pół roku gdzie indziej dostanie dokładnie to samo. Rynek nie pyta o sentymenty.
Bucks wierzyli, że dobry sezon uciszy plotki. Wystartowali 4-1, jakby mieli wreszcie złapać rytm. Tylko że rytm uciekł im jak pociąg, do którego dobiegasz na peron, ale drzwi zamykają ci się przed nosem. Bez Giannisa to już w ogóle agonia. 0-4, kiedy siedział z kontuzją pachwiny. Ogólnie 2–5 bez niego. A nawet jak wrócił, to Bucks zdążyli zrobić brzydkie 1-2 i przegrać Washington Wizards. To jakbyś dostał lanie od chłopaka, który nie umie podnieść rąk do zmiany koszulki.
Koniec filmu
I teraz wchodzi trzeci akt tego scenariusza, finito i grande finale: Giannis naciągnął prawe łydko-czort-wie-co w pierwszej kwarcie meczu z Pistons i już go nie zobaczyli. Teraz mówią: dwa do czterech tygodni przerwy. Naciągnięcie, niby nic wielkiego, ale zawsze w złym momencie. Dla niego, bo wartość spadła, nieznacznie, ale spadła, a dla klubu jeszcze gorzej, bo bez niego są beznadziejni. Z Giannisem na boisku Bucks mają ofensywę 126.9 punktu na sto posiadań. Bez niego spadają na 107.7. A później coach Rivers wychodzi i skrzypi do mikrofonu…
Koniec filmu. Napisy. Nie ma po nich sceny, bo to nie Marvel.
To DC, smutne, czarne i ponure.


Dodaj komentarz