Sprawdzam swoje aktywa. Naoglądałem się “Big Shortów” i innych filmów o typach co ubrani we włoskie garnitury starają się wróżyć z cyferek na ich małych komputerach i teraz mam paranoję.
Chodź mój drogi czytelniku i stań ze mną na tym wzgórku i popatrz: oto pan koszykarz Zach Edey, co jego pakiet kontrolny kupiłem rok temu i teraz jestem kasiasty, że mogę sobie Warner Bros. kupić.
Kanadyjski majestat NBA
Widzisz go? 221 cm i 138 kg wagi, potężny jak przerośnięty dąb wyrwany prosto z lasów Kanady. Jeśli jego kolega z gildii centrów, Pan Koszykarz Steven Adams, to solidny drwal i cosplayer Aquamana, to Edey to już mamut zatopiony w betonie, jak planeta sama w sobie. Gdyby go zobaczył jakiś Erick Dampier, to zasłoniłby oczy i padł na kolana, modląc się w ekstazie.
Lubią go kontuzje, więc Edey przegapił pierwsze 13 gier sezonu, ale teraz, gdy wrócił, nadrabia z nawiązką. W 11 meczach, które rozegrał, pięć razy złapał 15+ zbiórek, a blokuje średnio ponad 2 razy na mecz. Ta gra po prostu pasuje do niego. Są momenty, kiedy wygląda jak sekwoja walcząca z pędrakami. W ostatnim miesiącu zgarnął 19 desek przeciwko Clippers, i dwa dni później wymiótł Sacramento: 32 punkty, 19 zbiórek, 3 bloki. Ale bądźmy szczerzy: gdybym ja miał za partnera pod koszem Jarena Jak on nie umie zbierać Jr., to sam bym robił po 8 zbiórek co noc.
Zach Edey może podatny na kontuzje, ale warty uwagi
Edey jak stary dinozaur, który zbudził się po epokach snu pokazuje, że może jednak da się chłopakiem z marginesu rzucić w środek tej koszykarskiej rzeźni i wyjść z tarczą. Nie jest to tyczka jak Wembanyama, czy tam inny Chet. Tylko worek mięsa, który w bitwie o Helmowy Jar sam rękoma kruszył mury. Tylko cegła, pot i szorstki beton pod palcami.
Tak patrzę i czuję w bakłażanie, że Edey to coś więcej niż chwilowa impresja. Może być betonową kotwicą dla zespołu, który utonąłby bez takiego balastu. I jeśli nie zarżnął go kontuzje, archetyp współczesnej szybkiej koszykówki, albo jego wannabe gangsta lider, to ten chłopak zostanie.
Kilogramy wracają do NBA?
Żeby nie było, nie wieszczę śmierci jednorożców, co trójki mają jako tani chwyt marketingowy. Ale tak patrzę na Jokicia to szczupły nie jest. Mój Wezyr Teksasu – Alperen Sengun – to też jest nabity trochę. Jego ziomo, co w akapicie wcześniej latał, Steven Adam to też kawał zakapiora i razem z Sułtanem pustyni gwałcą tablice w tej lidze aż mło. Ziona nie wspomnę, bo to smutny żart, co sobie dwóch rozwodników nad drugą zero siódemką opowiada.
Może kilogramy wracają do łask w NBA i może mój człowiek, syn z namiętnego związku Melo i Z-Bo – Kenneth Lofton Jr. – powinien wrócić do ligi ASAP?


Dodaj komentarz