Świat NBA kręci się jak pijany bączek na środku brudnego stołu, a my stoimy obok i próbujemy udawać, że rozumiemy tę całą cyrkową logikę: miliony dolarów, spocone talenty, narracje budowane szybciej niż betonowe bloki w PRL-u. Jedni pną się w górę jakby ich gonił komornik, inni rozkładają się na części jak używane PECety z lombardu. I w tym całym bałaganie, gdzie fakty mieszają się z mitologią, a statystyki z ludzką głupotą, trzeba spróbować rozdać nagrody za obaloną ćwiartkę. Na zdrowie!
MVP – Serbski koniarz Nikola Jokić
W Denver śnieg pada, a Serb rozcina obrony przeciwników jakby skubał cebulę do rodzinnego gulaszu. Przez 22 mecze nabija sobie 29.2 punktu, 12.4 zbiórki i 11 asyst w niecałe 35 minut, jakby to była jakaś popołudniowa gimnastyka dla seniorów, a nie liga, w której ludzie latają po parkiecie z pianą na ustach.
To nie statystyki, to przypomnienie, że Shaq kiedyś robił krzywdę strukturom wewnętrznym tablic, a Jokić robi to samo, tylko bez potu, bez wysiłku, w rytmie własnego serbskiego jazzu. 60.8% z gry, True Shooting 71.6%, a Nuggets z nim na parkiecie są lepsi o prawie dziesięć punktów na sto posiadań, chociaż pół składu leży rozwalone jak samochód po czołówce.
Czwarty sezon na granicy 30/12/10. Czwarty. Ludzie w NBA robią takie liczby raz w karierze i potem sprzedają koszulki do końca życia. On robi to co roku. Shai depcze mu po piętach, jasne, ale Nuggets bez Jokicia wyglądaliby jak stado reniferów bez sań: niby biegną, ale nie wiadomo za czym.
Shai Gilgeous-Alexander wziął to sobie chyba do serca i wali 32.8 punktu, 6.4 asysty i 4.7 zbiórki na skutecznościach, które wyglądają jak błędnie wpisane do Excela: 55.6% z gry, 44.3% za trzy (najwięcej w karierze), TS 68.6%. To poziom, przy którym LeBron musiałby jeszcze raz zaciągnąć sznurowadła i sprzedać pół składu, a Curry przeprosić za wszystkie te trójki trafione od niechcenia z loga.
Thunder mają bilans 21-1. To nie jest drużyna, to jest klinicznie czyste laboratorium dominacji, a Shai robi im +13.7 na sto posiadań. Coś jakby James Bond został księgowym, a księgowość zaczęła zabijać. Kompletny gość, który nie tylko robi punkty, ale wpisuje grę zespołu w jakąś wewnętrzną logikę. W porównaniu do poprzedniego sezonu to po prostu krok wyżej n tym pagurku NBA, na którym inni dostają choroby wysokościowej.
Luka to ten trzeci, a mógłby być nawet pierwszy. To inny przypadek: trochę jak mag z kiepskim zespołem ulicznych kuglarzy. Ma statystyki, ma talent, ma ten lodowaty uśmiech człowieka, który zna wszystkie twoje słabości, ale gra z ludźmi, którzy myślą bardziej o własnym portfelu niż o taktyce.
Austin Reaves jest w rui contract year. Gra o piniądz i gdzieś indziej, bez gwizdków z logo LAL, byłoby gorzej. Teraz wygląda wygląda jakby go przeniesiono z Hollywood na zaplecze przykościelnego turnieju. Stary LeDziad stara się udawać, że czas nie istnieje, i robi wszystko, ale głównie to, co irytujący wujek na weselu jeszcze przed rosołem. A Luka wskrzesza życiorys Deandre Aytona jak nekromanta w Diablo 2, żeby w ogóle mieć komu podać. Gdyby miał więcej spotkań rozegranych, siedziałby w top-2 bez gadania.
Defensive Player of the Year – Chet Holmgren aka. Scratch na Wróble z Oklahomy
Chet Holmgren to jest inny gatunek ptaka. Długi, chudy, zimny chłopak z Thunder, który dostał okazję, bo Wembanyama złapał kontuzję. W 19 meczach ma 18.2 punktu, 8 zbiórek, 1.4 bloku i defensywny rating 102.6. Obrona OKC to betonowy mur: 103.8 traconych punktów na sto posiadań, a Chet jest tym, który dokręca śruby. W pick-and-roll przeciwnicy robią 0.85 punktu, czyli tyle co nic. Thunder już są szybcy, a on jeszcze czyści im tyły jak zapomniany portier zamykający klub o czwartej rano.
Widać progres: bloki, mobilność, wpływ na grę i w końcu chciałoby się napisać: zdrowie. +10.6 plus/minus. Sezon dominacji, zwłaszcza że Wemby stoi gdzieś z boku i patrzy.
Evan Mobley może sobie być solidny (ale jest kwas, bo ten „och i ach” grajek ma w tym sezonie statystyki kulawego i wiecznie chorego Porzingisa z Hawks. Bez kitu: sprawdźcie sobie!), ale Holmgren w tym roku go zajda i wypluwa.
Rookie of the Year – Kon Knueppel czyli na razie ten lepszy rookie z Duke
Kon Knueppel powinien być tylko ciekawostką, ale robi 18.2 punktu, 5.5 zbiórki i 3.2 asysty w Hornets, którzy generalnie mają bilans tak smutny, jak autobus z zepsutym hamulcem: 4-13. 41.4% z trójki, 78 trafionych trójek, pierwszy rookas tak regularny od dawna. 61.7% TS, a double-figures w 90% meczów.
Flagg dopiero budzi się z drzemki co mu Nico zaaplikował, a inni rookies, bo super hiper starcie spadają z jakością jak liście z drzewa. Knueppel po prostu robi swoje. Gość z Duke wygląda, jakby mu ktoś dał tajemny przepis na grę w NBA: zero paniki, zero strat, 2.4 asysty na stratę. Utrzyma? Jak tak, to w tym Charlotte w końcu coś się udało. Jeszcze niech tylko tego Balla do mogiły złożą i będzie super fajnie.
Sixth Man of the Year – ulubiony statysta w filmach o mafii meksykańskiej: Jaime Jaquez Jr
Jaime Jaquez Jr. w Miami, to człowiek z zasadami, który robi takie wejścia, że Heat powinno zmienić nazwę na Jaquez & Co. 15.8 punktu, 6 zbiórek, 5.1 asysty na 51.6% z gry. Te jego drive’y są tak skuteczne, że nawet Giannis i Jaylen Brown mogliby zacząć robić notatki.
Ósme miejsce w lidze w layupach i efektywność, która wbija w krzesło. Po słabym starcie kariery wystrzelił jak rakieta, plus/minus +5.3, a Heat są 14-7 i jadą na tym, jak na taniej energii nuklearnej.
Reed Sheppard próbuje gonić po starcie tak słabym, jak MiP dla randla śmiecia, ale Jaquez ma narrację odrodzenia: ludzie to kochają, głosują za tym, nawet jak udają, że głosują na statystyki.
Most Improved Player – jedyny i niepowtarzalny Jalen Johnson
Mój typ z Sezonowca i prędzej wyłączę adblocka na Probaskecie, niż porzucę mojego ziomeczka. Jalen Johnson w Atlancie to przykład, że człowiek czasem po prostu dojrzewa, a czasem dostaje więcej piłki i przestaje być tłem – kiedy jest zdrowy. Już w poprzednim sezonie miał zryw, jak Peugeot w rajdach WRC, ale kontuzja zabrała nam jego sezon.
Teraz: 23.4 punktu, 10.5 zbiórki, 7.9 asysty: prawie triple-double na dobę. 53.4% z gry, 40.4% trójek, przechwyty, obrona izolacji na 0.92 punktu rywala. Hawks może nie są piękni, bo trochę tam tego wszystkiego brakuje, ale Johnson ciągnie ich jak kierowca ciężarówki, który zapomniał zrobić przerwę.
Duren robi swoje (1.43 punktu w PnR), Avdija wygląda świetnie, ale Johnson ma ten świeży zapach przełomu, jakby dopiero teraz zobaczył światło na końcu tunelu.
Coach of the Year – Erik Spoelstra (tu bez żartu, bo się Robert i Radek przestaszą)
Ten człowiek powinien mieć własną religię. Bez Tylera Herro przez 17 meczów robi trzecią ofensywę ligi (122.3 punktu, i najelspze tempo na 105), czwartą obronę i bilans 14-7 przy najtrudniejszym terminarzu. To trener, który potrafi z plastiku zrobić stal.
Blisko są Redick z Lakers i Rajaković z Raptors. I niby OK bo podcaster z niczego też robi coś, ale ma Lukę więc to okrutny handicap. Darko ma w końcu zdrowy roster, ale o tym pisałem tydzień temu, więc się nie będę powtarzać. I jest miło i milusio, ale Spo buduje wyniki bez wielkich, medialnych nazwisk. Bam gra w kratkę, a Powell idzie po kasę w zespole, w którym nie ma komu rzucać, a on ma na to monopol. Chłodna perfekcja.
Executive of the Year – Sam “The PickFather” Presti.
Architekt Thunder. 21-1. Najlepsza obrona (107.1), druga ofensywa (122.7). Picki z Clippers, picki z Jazz, picki z nie wiadomo skąd, jakby kolekcjonował dusze pokonanych generacji NBA. Zaraz się Silver włączy i coś mu zabierze, jak LAC dalej będą tak źle grać. Póki co drużyna jak maszyna, Presti jak mistrz zegarmistrz, który poprawia trybiki, żeby chodziły jeszcze ciszej i jeszcze groźniej.
I tyle. Do gabloty.


Dodaj komentarz