Siedzę sobie nad tymi wszystkimi “raportami” i “sources”, które trzeba brać w cudzysłów grubszymi palcami niż te, którymi Brett Siegel (czyli nowy Jake Fischer) stuka w klawiaturę, i myślę, że NBA znów próbuje sprzedać nam ten sam towar: brudną plotkę owiniętą w złotko.
Julius Randle na wylocie z Timberwolves?
Tym razem w roli dania głównego maskotka tej strony: Julius Randle, wczoraj świętował urodziny, niby w kwiecie koszykarskiego życia, a jednocześnie wiszący nad przepaścią jak torebka z odpadami w upalny dzień: niby jeszcze całkiem pełna, niby się trzyma, ale lepiej nie zaglądać do środka.
Wolves chcą się rzekomo pozbyć chłopa, jakby nagle odkryli, że ich atak zbudowano na ruchomych piaskach i bez rozgrywającego z prawdziwego zdarzenia wszystko im się zapada. Jasne, można sobie tłumaczyć ich przeciętny bilans brakiem stabilnego point guarda, ale gdy drużyna nie wygrała ani jednego meczu z kimkolwiek, kto ma dodatni bilans (do woczraj), to może warto zajrzeć do lustra, a nie szukać zbawienia w kolejnej błyszczącej zabawce.
Potencjalni kandydaci na zamianę
A potem wchodzą do gry nazwiska, z którymi człowiek czuje się jak w jakiejś alternatywnej wersji “Koła Fortuny”, gdzie zamiast liter odgaduje się temperamenty i fochy zawodników.
– Ja Morant, lokalny cosplay gangstera super by siadł w szatni koło charakteru Edwardsa.
– Trae Young: gość, który chyba sam jeszcze nie wie, czy jest rozgrywającym idealnym, czy tylko kimś, kto próbuje nim być. On by siadł, ale Hawks mają Jalena Johnsona i po co im ten kapeć Randle?
– LaMelo Ball, który w wywiadzie dla klubu przed draftem odpowiada, że chce zostać prezydentem tej amerykańskiej galaktyki.
– No i stawkę wizji Siegela zamyka Darius Garland: niby playmaker, niby nie, trochę jakbyś chciał otworzyć piwo kluczem francuskim: niby zadziała, ale bez satysfakcji.
Trzy lata, sto baniek za Randla: taki pakiecik idealnie pasuje, żeby wymienić klocki w budowli Wolves. Tylko że oni nie mają picków pierwszorundowych, więc kombinowanie z Dillinghamem czy DiVincenzo wygląda jak próba kupienia ferrari za kupony z Biedronki. Zawsze można dorzucić drugorundowe wybory, ale to trochę jak wręczać napiwek ziarnkami maku.
Dyzma NBA w natarciu
I niby ten nasz Randle robi dla oka dobre cyfry. Cyferki zresztą potrafią kłamać jak politycy przed wyborami. Gość wykręca średnie na słabiakach pokroju Jazz i Hornets, więc potem wszyscy robią wielkie oczy, a Minnesota udaje, że trzyma w rękach brylant. Tylko że gdy przyjeżdżają prawdziwi gracze, kiedy robi się gorąco i piłka parzy, a Randle ostatnio wygląda, jakby trzymał w dłoniach cegłówki, nie piłkę.
2/13 z Thunder? 0/6 zza łuku? Kilka poważnych strat w końcówkach, które zaważyły na przegranych. Po świetnym początku (47% za trzy w pierwszych sześciu meczach) jego skuteczność spadła do 28% w kolejnych 12. Ale luzie srają do buta, jak go widzą, jakby papieża zobaczyli. Na szczęcie takiego parcha łatwo przejrzeć.
W sumie można by go wpisać na listę zaginionych, a nikt by nawet nie zauważył. Jak w serii z Atlantą kiedy odbierał nagrodę dla MiPa.
Thunder, swoją drogą, wiedzą jak z człowieka zrobić dekorację. W ostatnich finałach konferencji wyłączyli go jak starą lodówkę, tę samą, która działała tylko wtedy, gdy grał przeciwko ekipom skleconym ze sznurka i taśmy w poprzednich play-offach.
Minnesota też to pewnie widzi, tylko udaje, że jeszcze można coś z tego wykroić. Taki Dyzma NBA, co przypadkiem się trafił, przypadkiem coś zbudował, przypadkiem wszystkim namieszał w statystykach, ale kiedy przychodzi czas na poważne granie, to światło mu gaśnie szybciej niż w piwnicach starych bloków.
Może Wolves faktycznie spróbują go sprzedać, może nie. Pewnie i tak gdzieś tam, w jakimś biurze, ktoś już drukuje papiery, choć tonera brakuje, a drukarka piszczy jak przeciążony Gobert pod koszem.
Świat kręci się dalej, rynek plotek bulgocze jak stara zupa, a ja mam wrażenie, że jutro pojawi się kolejna historia.
Wielkie zwycięstwo Minnesoty
Dziś w nocy udało się im wygrać pierwszy raz z drużyną, która miała dodatni bilans. Pokonali Boston Celtics 119-115. Nasz bohater spędził na parkiecie 32 minuty, zdobył w tym czasie 16 punktów, 9 zbiórek, 6 asysty oraz miał aż 4 straty (najwięcej w obydwu drużynach). Skuteczność to 6-13 i 3-8 z rzutów za 3. Pomimo wygranej zespół był z nim -8 na parkiecie.
Ale mam coś innego. Polecam kluczową akcję z fartowną trójką Anthony’ego Edwardsa. Zobaczcie kto stawia mu zasłonę, kto oddaje piłkę. Przez chwilę jest podwojony, ale nawet nie patrzy w stronę Randla. Gubi piłkę, odzyskuje ją i oddaje rzut na pałę który wpada.
Co robi Randle po tym rzucie, zamiast biec na zbiórkę? Człapie sobie leniwie pod własny kosz i ma gdzieś, co się stanie. Zanim ktoś mi powie, że wracał się do obrony, bo 14 sekund zostało, to musicie wybrać jedno: Randle – Obrona.


Dodaj komentarz