ZrozpaczoNY Masochista #13

Według niesprawdzonych danych: 21 gramów, to rzekomo waga ludzkiej duszy. Knicks nie mają duszy. Nie mają woli walki. Nie mają nic, co stawiałoby ich w gronie złych zespołów, które warto obejrzeć. 

W tym przypadku 21 to wystarczająca liczba spotkań, aby podsumować, co takiego dzieje się w klubie. A może 22 to lepsza liczba? Od kilku spotkań to już jest bez znaczenia. Czarny koń w wale o PO? Underdog? Ostatnio uderzyli o dno dna w meczu z Bucks, czyli dali się rozjechać 44 punktami. Dziś w nocy Denver zrzuciło ich z wysokiej góry i zaserwowało blowout 37 punktami.  Bilans 4-18. Najgorszy start w historii organizacji. Matko bosko, a to dopiero drugi akapit.

Obracam w palcach złoty pieniądz. Zasada jest prosta. Orzeł – zawodnicy. Reszka – zarząd i sztab trenerski. Podrzucam monetę w górę. Szybuje wysoko. Niczym wielkie nadzieje kibiców przed sezonem. Niczym Wielkie napinanie mięśni w mediach społecznościowych. Jak wielkie łańcuchy zwisające z wielkich karków. Wielkie słowa o miłości do miasta i klubu oraz stojące za tym wielkie pieniądze wyrzucone w błoto. Moneta osiąga punkt krytyczny. Na sekundę zatrzymuje się w powietrzu. Moment spokoju i wyciszenia. Ta sekunda jest po to, aby pomyśleć o nieszczęściu Mike’a Breena oraz Clyde’a Fraziera. Dwójce najlepszego, co Knicks mają obecnie w swoim portfolio. MSG już dawno straciła blask. Neony Gotham nikogo już nie przyciągają. Rebecca Haarlow zaraz zniknie od wciąganego koksu. A oni – najlepszy duet komentatorski w lidze – muszą siedzieć, obserwować i komentować to zrywanie azbestu ze starego dachu. Moneta zaczyna ostro pikować. Niczym nastroje w tym sezonie. Niczym wiara i chęć do oglądania tego teatru nędzy i rozpaczy na żywo. Bilon z bezdźwięcznie spada na mą dłoń. Szybkim ruchem zamykam ją i przekładam na wierzch drugiej ręki. Podnoszę chwytającą dłoń, a spod niej ukazuje się oblicze orła. Dumnego i niezwyciężonego. Nie takiego jak Knicks.

Jedziemy ze składem.


Elfrid Payton: z nim na parkiecie Knicks mają namiastkę rozgrywającego. Żaden z pozostałych graczy nie jest nawet blisko tego tytułu. Niestety kontuzje wyeliminowały go z lwiej części rozegranych spotkań. Bilans z nim to żałosne cztery przegrane i jedna wygrana. To był początek sezonu, gdzie to tatałajstwo jeszcze nie było zgrane. Może gdyby był zdrowy, mieliby całe dwa zwycięstwa więcej? Tego się prędko nie dowiemy. Wrócił na mecz z Denver. Przemilczmy ten fakt. Zastanawiacie się pewnie czy powrót Paytona może być sygnałem do zmiany stylu gry? Ktoś zacznie tych graczy uruchamiać i skończą się izolacyjne tańce. Jeżeli zaczniemy upatrywać w Paytonie zbawcy i kogoś, kto odmieni losy tej drużyny, to równie dobrze możemy przestać istnieć. Przestańmy się oszukiwać i chwytać tej brzytwy.

Frank Ntilikina: z przymusu pierwszy rozgrywający. Nieobecność Paytona oraz problemy pozaboiskowe Smitha Jr dały mu okazję do pokazania się w dłuższym wymiarze czasu. Z Mistrzostw Świata przywiózł więcej pewności siebie. Promieniał! Przecież to jego Francja wyeliminowała kadrę USA. Pomimo tej przemiany dalej nie jest to równe i systematyczne zdobywanie punktów. Ma dobre mecze w ofensywie. Przestał bać się rzucać. Potrafi być gorący i oddawać ważne rzuty. Nakręcony potrafi nawet podejmować próby brania wysokich Łotyszy na plakat. Ale częściej widzimy kartofle odbijające się od obręczy lub tablicy. Defensywa wygląda dobrze. Nie z jakieś górnej półki, ale jest dobrze. Jest w stanie przeciwstawić się oponentowi i dzięki warunkom fizycznym i rozumieniu gry, zabrać go do swojego świata. Niestety nie jest to poziom “wredności” Marcusa Smarta lub Patricka Beverley’ego. Nie jest to ten pierwiastek szaleństwa i zawziętości. Kiedy w umyśle wspomnianej dwójki goszczą przebitki z “Hellrisera”, tak u Franka leci główny motyw z “Pełnej Chaty“. W dalszym ciągu chciałbym, aby trafił do lepszej organizacji, która melodię z sitcomu zamieniłaby na heavy metal. Chłopak ma potencjał i szkoda, aby się zmarnował w Nowym Jorku, pod clownem, a nie trenerem.

Dennis Smith Jr.: Chciałbym pominąć śmierć jego macochy, ale jednak się nie da. Musiało to wpłynąć jakoś na jego postawę na parkiecie. Innego wytłumaczenia nie mam. W czasie lata pracował nad swoim rzutem, który miał odmienić jego grę i przenieść go na inny poziom. Więcej o tym pisałem tutaj. Po powrocie na łono drużyny dalej nie widać poprawy. Jest to marne 7.2 punktów i 3.5 asysty na żałosnej skuteczności. On nigdy nie będzie strzelcem. Ma brać piłkę pod pachę i pierwszym krokiem mijać obronę i urywać obręcze/grać pick’n’rolle. Do tej pory ma tylko 23 próby rzutu spod samego kosza. Przy czym w zakresie od 16 stóp od kosza włącznie z rzutami za linii za 3 jest to 48 prób. Aberracja. Nie potrafi rozgrywać. Nie potrafi bronić. Nie potrafi rzucać. Jako główna nagroda w transferze Porzingisa wygląda fatalnie i jest najgorszym wśród rozgrywających NYK. Pozbyć się go jak najszybciej, za cokolwiek.

Allonzo Trier i jego małe piąstki: szybko zakończył swoją krucjatę u coacha Fizza. Miało być udowadnianie całemu światu, jaki to błąd popełnili, nie wybierając go drafcie. Niestety, aby zrobić taki protest musisz mieć coś na poparcie swoich racji. Chamska i bezsensowna gra izolacyjna nie jest takim argumentem, a wręcz niszczy kogoś, kto wnosi coś takiego do gry. Cieszę się, że Fizdale szybko to ukrócił. Mały plusik dla niego. Ale będąc całkiem szczerym, to taki gracz umiejętnie wykorzystany, może być bardzo przydatny dla zespołu jako zastrzyk energii ofensywnej z ławki. Tylko należy mu nałożyć kajdany jakości gry i otworzyć umysł na fakt, że razem z nim na parkiecie jest jeszcze czterech innych kolegów, którzy nie muszą być niemymi świadkami izolacyjnej pantomimy. Tylko do tego trzeba mieć odpowiedni sztab trenerski i sam zawodnik musi zrozumieć penie niuanse, jak na przykład, że koszykówka to gra zespołowa.

Wayne Ellingotn: zwany też przeze mnie “człowiekiem cyrklem”. Sprowadzony został w jednym celu: miał być odpowiedzią na bolączki Knicks związane z rzutami za 3. Przed założeniem trykotu Nowojorczyków trafiał sympatyczne 37% przy 4 próbach na mecz. Chcesz mieć kogoś takiego na ławce. Natomiast w NYK trafia żenujące 30% przy 4 próbach i jest dopiero na 10 miejscu w zespole pod względem skuteczności w rzutach za 3. Ale nie można mieć do niego o to pretensji. Szybko składa się do rzutu. Potrzebuje tylko odrobiny więcej wolnego miejsca. Jednak sztab trenerski nie jest w stanie wykorzystać jego talentów. Wystarczy obejrzeć dwa/trzy spotkania, w których gra Kyle Korver (z jakiegokolwiek okresu jego kariery, a najlepiej z Atlanty) i przenieść ułożenie zasłon i drogę, jaką Wayne musiałby pokonać, aby oddać rzut z czystej pozycji. Jak to wygląda w praktyce i czemu nazywam go “człowiekiem cyrklem”? Wychodzi z punktu “A” do punktu “B”. Robi to zazwyczaj po łuku, jakby był przywiązany do fasady kosza i bał się, że lina zgubi naprężenie i koledzy się o nią przewrócą. Biegnie po przy samej linii. Równo. Jak cyrkiel. Trochę sprintu po zasłonach otworzy dla niego dogodną pozycję. Nawet to, taki prosty trick przerasta sztab szkoleniowy.

Damyean Dotson: boli mnie jego zjazd do alejki nieudaczników. Cieszę się, że gra zamiast Triera, ale to jak podupadła u niego trójka oraz chęci i zaangażowanie w obronie jest przykre. W poprzednim sezonie byli nawet chętni na jego pozyskanie przez trade. W tym sezonie, z taką grą raczej nikogo nie skusi, aby wyrwać go z tego Nowojorskiego bagna. Tonie razem z zespołem. A zmiana otoczenia byłaby dla niego wskazana. A może otrząśnie się z tej niemocy rzutowej? Ponad 60 spotkań jeszcze przed nim.

RJ bez kropek Barrett: mój rookie. Trochę przechodzi bez echa to, co robi w na początku rozgrywek. Problemy ze skutecznością (zwłaszcza na linii rzutów wolnych!!) zapewne pozbawią go podium w wyścigu po nagrodę dla najlepszego debiutanta. Jednak to, jak gra już teraz może dobrze rokować na przyszłość. Nie boi się gry na kontakcie. Bierze piłkę pod pachę i “swoim tempem” dostaje się pod kosz. Gdyby nie te nieszczęsne rzuty wolne mógłby kręcić się koło +/- 20 punktów na mecz. Stara śpiewka, ale on ma dopiero 19 lat. Trójka na znośnym (jak na takiego młokosa) procencie oraz odrobinę chłodniejsza głowa przyjdą do niego z czasem. Od obecności Porzingisa nie byłem tak ucieszony z młodego talentu wyłowionego w drafcie. Frank był surowy i wiedziałem, że potrzeba czasu na jego przełamanie. O Robinsonie zaraz przeczytacie. RJ natomiast ma coś z weterana przy tych wejściach pod kosz. Wie jak zmienić tempo kroku, jak przestąpić z nogi na nogę, aby zmylić przeciwnika. Wie jak zmienić rzucającą rękę, aby oddalić widmo w bloku. Najśmieszniejsze jest to, że gdyby oddać mu trochę więcej piłki, to nawet mógłby być z niego niezły rozgrywający, bo widzi partnerów i chętnie ich szuka podaniami. Dobrze zbiera i jakoś tragicznie nie odstaje w obronie. Ciesze się też z faktu, że Fizdale przestał grać nim takie chore minuty. Reasumując: na chwilę obecną jest to dobry, perspektywiczny wybór, który wymaga jeszcze nieco oszlifowania. Tylko tym szlifującym musi być ktoś, kto ma o tym pojęcie.

Coraz wyżej i coraz więcej! Jesteście jeszcze? No to walimy do skrzydłowych!

Kevin Knox: Jak osioł na wiejskiej drodze. Na początku sezonu trochę mnie cieszyło to, jak poprawił rzut. Ta trójka wyglądała pewniej, leciała ładnym łukiem i bezdźwięcznie wpadała do kosza, rwąc siatkę. Szkoda, że nawet ta mała namiastka nadziej, tak mała, jak pięćdziesiątka wódki do tłustego obiadu, zgasła zanim na dobrze się rozpaliła. Nie mogę przeboleć, że on przy takich warunkach fizycznych nie potrafi zrobić nic innego na boisku poza rzucaniem. Ma łapy jak grabie. Kevin! Zablokuj coś! Zbierz coś! Wystaw rękę do przechwytu! A on dalej nic. Jak krew w piach. Coś go te Morrisy i Portisy nie ćwiczą na treningach. A mieli to robić. To jak to jest? W obronie odprowadza przeciwników wzrokiem. Brakuje tylko, aby jeszcze, po radosnym finiszu nad obręczą zapytał ich “jak było?” i “czy podać papieroska?”. Może gdyby podpatrzył jak to robi Barrett? Tak dla odmiany wziąłby piłkę i spróbował wejść pod kosz? Ale do tego trzeba umieć dryblować i panować nad piłką. Tego też te jego grabie nie potrafią. Nie wiem, co dalej z nim będzie. Czy dalej będą próbować zrobić z niego strzelca za 3, czy może ukierunkują go walki o zbiórki, bloki i przechwyty? Jego największą nadzieją jest to, że jest jeszcze młody. Ale czas zaczyna tykać dużo głośniej niż rok temu…

Doktor, Profesor, Coach życia, Guru Marcus Morris: Zgarnął najwyższą pensję za jeden rok kontaktu dostępną na rynku? Yup! Przyszedł do nędznej drużyny i gra pod siebie kręcąc statystki powyżej swoich umiejętności, które przedstawi swojemu przyszłemu pracodawcy? Yup! Nawiązał w swoich wypowiedziach do zamierzchłych lat Knicks, co wzbudziło niezdrowe podniecenie u części łatwowiernych fanów? Yup! Czy czeka na 16 grudnia/trade deadline, aby zażądać wymiany i grać o coś więcej niż TOP3 draftu? YUP! Tak się robi wałki w wielkim świecie. Tak trzeba żyć! Powinien napisać książkę “Jak golić frajerów z kasy” czy coś w ten deseń. Jedyne co mapety z zarządu muszą zrobić, to drogo go sprzedać. Czy podołają takiemu zadaniu? Wątpię. Dziękuje Panie Marcusie! Jestem wielkim fanem i chylę czoła przed pańską przebiegłością.

Taj Gibson: czy jest w tym sezonie jakiś mecz, w którym Taj będąc na parkiecie, nie popełnił błędu ruchomej zasłony? Sprawdźcie i dajcie mi znać w komentarzach. Ja poczekam. Może – no wiecie – to taki myk weterana, co nie? Bo on miał uczyć tych młodych podkoszowych, jak to się robi w zawodowym sporcie. Startuje na centrze zamiast Mitchella Robinsona. Tłumaczenia, że to po to, aby M-Rob nie łapał tak szybko fauli, do mnie nie trafiają. Więc o co chodzi? Ja nie wiem. Niech mi to ktoś wytłumaczy…

śp. Julius Randle: podczas ostatniego meczu vs Bucks, Giannis pozbawił koszykarskiego życia Pana Randle w sposób brutalny i bandycki. Wieczny odpoczynek racz mu dać panie, a światłość wiekuista niechaj mu świeci. Przeżyjmy to jeszcze raz:

Dobry chłopak był. Straty piękne kręcił. Był na 10 miejscu w tej statystyce w lidze. Przed nim byli tylko rozgrywający, którzy z racji długiego czasu posiadania piłki w rękach mają to wpisane do CV. Jak chorobę zawodową. Był też ancymon Drummond. I on. Piękny Julius. Jeszcze nie tak dawno temu:

Jest najlepiej opłacanym zawodnikiem, który nic sensowego nie wnosi na parkiet. Przenieść go na ławkę to trochę wstyd, bo wówczas zarząd musiałby przyznać się do błędu, a trener miałby piekło w szatni. Miał być point forwardem, ale jego skłonność do tracenia piłek w dziwnych okolicznościach eliminuje go z tego grona. W obronie nie istnieje. W ataku podejmuje bezsensowne rzuty z nieprzygotowanych pozycji, które są wymuszone, brzydkie i głupie. Gra najwięcej minut w karierze. Od czasu swojego debiutanckiego sezonu (olać ten jeden mecz, ok?) notuje najgorsze średnie w rzutach z gry i za trzy. A właśnie w kąsaniu za łuku można było upatrywać progres w poprzednim sezonie. Miał przybyć do MSG i dać ludziom spragnionym cyferek – statystyki, którymi mogliby się chwilowo podniecić. Puste kalorie. Nie robi nawet tego. Randle to maksymalnie trzecia/czwarta opcja pod warunkiem, że zespół jest ułożony sensownie. Tutaj walczy z Morrisem o prymat i pierwszeństwo, tylko nie wiem w czym. Pana Marcusa zaraz tu nie będzie, a on zostanie jeszcze pewnie na dwa lata, bo nikt nie da za niego czegoś wartościowego. W czasie lata wyznawał miłość i wierność Knicks. Pozował do zdjęć i pocił się na treningach. “Ach i och” dało się słyszeć z czeluści Mordoru. A kiedy jego nalane lico wypełzło w końcu na parkiet, pokazał jak bardzo Mills i Perry się pomylili. Szkoda słów. Jest Knicksowym “Pablem z Mielna” i już nic tego nie zmieni.

Bobby Portis: dał nam “Bobby Portis Game“. I to chyba tyle? Po co strzępić klawiaturę.

Mitchell Robinson: łza cieknie po mym nieogolonym policzku. I to taka prawdziwa. Słona. Co się stało z moim chłopcem? Jestem jak Vito Corleone stojący nad ciałem Santina. Ciche milczenie i wewnętrzna rozpacz. Nie ma wielkiego kroku naprzód. Nie ma walki o tytuł najlepszego blokującego. Nie ma tej radości i entuzjazmu w jego grze. Snuje się tylko po parkiecie, utykając i co chwilę i kręcą głową z niedowierzaniem. Z każdym spotkaniem wychodzą z ukrycia jego coraz większe ograniczenia w grze. Nie panuje nad ilością głupich fauli. Nie istnieje w ataku. Jest zależny od kolegów, którzy albo podadzą mu piłkę na tacy, albo spudłują popularną izolację, a on zapoluje na dobitkę. O ironio losu! Jedynym, który potrafi go uruchomić w ofensywie jest pierwszy, którego chce się pozbyć z tej drużyny. Tylko Smith Jr wie jak grać z nim pick’n’rolle. A tyle było filmów, jak ćwiczy ten rzut. Robinson nie jest przecież koszykarską amebą. Żeby spod samego kosza znaleźć się w 000,3 sekundy koło przeciwnika rzucającego za trzy i zablokować jego rzut, musisz mieć odrobię instynktu. Tego “groove” w defensywie. I tylko to mnie trzyma jeszcze przy życiu, kiedy myślę o M-Robie. Koszykarscy Bogowie! Nie dajcie zmarnować tego chłopaka!


Szału nie ma. Zanim przejdziemy do panów w garniturach i ich przygód: przerywnik muzyczny.


Każdy, kto domaga się głowy Davida Fizdale’a ma rację. Każdy, kto tylko jego obwinia za postawę klubu i tragiczny start sezonu, nie ma racji.

Więc jak jest?

To zarząd zbudował mu ten skład. To Prezydent oraz GM wmówił właścicielowi, że ten kolektyw ma szansę na coś więcej. Tak nam przynajmniej donosił Adrian Wojnarowski, a z nim się nie dyskutuje. Kiedy doznali dotkliwej porażki w Cleveland, momentalnie przed mikrofonem pojawili się wspomnieni Steve Mills, a za jego plecami – niczym skruszony uczeń w gabinecie dyrektora – ukrywał się Scott Perry. Obydwaj stronią od rozmowy z mediami. W tym przypadku było inaczej. Już zawczasu zaczęli się wybielać. Wyszli do prasy i – pisząc wprost – wrzucili Fizza pod autobus. Umyli ręce i teraz mają teraz możliwość uczynienia go kozłem ofiarnym swojej niekompetencji.

Ten zespół był źle złożony od samego początku. Weteranów podpisujesz w trzech przypadkach.

  • Kiedy masz młody zespół i chcesz ich nauczyć trochę życia. Ale wówczas nie robisz z mentorów najlepiej opłacanych graczy, którzy mają krótkie umowy i chcą zarobić na następny kontrakt. Wówczas tworzysz wszechświat równoległy, w którym to młodzi mają “zasłużyć” na obecność na parkiecie, a każde posadzenie weterana na ławce, rozpoczyna wojnę domową w szatni.
  • Kiedy masz gracza/ kilku graczy, którzy mogą ciągnąc ten wózek samodzielnie, ale potrzebujesz klasowych zmienników, aby ich odrobinę odciążyć. Czyli gdyby został np: Porzingis i potrzebował wsparcia w walce o play-off’s. Obecnie nie masz w składzie kogoś takiego. Barrett jest za młody. Ntilikina czy Robinson to nie jest materiał na franchise playerów. Randle to ponury żart. Więc po co tyle tych milionów zostało wydanych?
  • Kiedy potrzebujesz zmienić klimat w szatni. Wprowadzić tam jedną, mądrą głowę, która zjadła zęby na NBA i będzie stanowić autorytet, głos rozsądku, negocjatora i spowiednika. Tylko to robi się, kiedy masz zdolny zespół, ale coś nie do końca “klika”. Wówczas wpuszczasz szpiega na tyły, który rozpoczyna akcję spajania zespołu.

Nie wiem, co sobie myśleli Mills i Perry, ale to nie miało się prawa udać. Nie chce mi się powtarzać tego, co pisałem wcześniej. A za ich błędy beknie Fizdale.

Próbował znaleźć optymalne zestawienie graczy. Eksperymentował z różnymi ustawieniami. I to jest normalne, kiedy masz praktycznie całkiem nowy skład. Tylko robisz to po cichu. Testujesz, zapisujesz, obserwujesz, wyciągasz wnioski i działasz dalej. A on z każdym swoim przemyśleniem latał do mediów dumny jak paw. To, co tak mi imponowało, kiedy zaczynał pracę w Knicks, stało się teraz dla mnie powodem do niewybrednych żartów. Po cichym i małomównym Jeffie Hornaceku, słowotok Fizdale’a wydawał mi się czymś, czego ten zespół potrzebuje. Trochę motywacji, pewności siebie dla drużyny i roli adwokata w mediach dla tych wyżej. Kogoś, kto przy małomównym zarządzie może być pomostem pomiędzy zespołem a mediami. Ale trzeba znać umiar w kłapaniu jadaczką. Zwłaszcza jeżeli nie stoją za tym efekty na boisku.

Szkoda, że po ponad stu rozegranych meczach (104) pod jego rządami, jego słowa okazały się pustą paplaniną, która w żaden sposób nie przełożyła się poprawę gry. Przez grzeczność nie wspominam tu o maszynie losującej, przymusie “udowadniania swojej wartości” oraz wlepiania DNP na prawo i lewo. Ma bilans 21-83. Powinien się zamknąć i spróbować coś zrobić z tym zespołem. Ja przestałem reagować na jego wystąpienia w prasie po tej perełce:

Nie porównuje się zespołów w taki sposób. Ten, o którym szczekasz, ma Jamesa Hardena w składzie, a ty Juliusa kurwa Randla. Come on coach…

Będzie chyba kolejnym trenerem, który nie doczeka się trzeciego roku na tym stanowisku w Knicks. Od czasu Jeffa Van Gundy’ego tylko Mike D’Antoni utrzymał się przez trzy sezony na stołku trenerskim. Mike Woodson za bilans 37-45 został przez Millsa zwolniony, kiedy ten wrócił do organizacji. Pomimo że rok wcześniej doprowadził zespół do półfinałów konferencji. Następnie był Derek Fisher zwolniony po półtora roku. Jego miejsce zajął Kurt Jebany Rambis, na szczęście na krótko. Następnie przybył “Jefe” Hornacek, który po dwóch sezonach został zwolniony przez Millsa na lotniku. To jest brak szacunku “najwyższych lotów”. Na jebanym lotnisku. I teraz jest piękny David, który mam przeczucie, że nie wytrzyma na tym stanowisku do końca tego roku.

A sępy już krążą. Frank Isola donosi o wielkiej miłości Scotta Perry;ego do Marka Jacksona. Kaznodzieja wróciłby na ławkę trenerską, a razem z nim siły wyższe, które mogłyby pomóc w tych desperackich czasach. Płomienne przemówienia, gra na nostalgii kibicowskiej oraz poparcie zarządu. Stara śpiewka, która jest maglowana w Knicks od wieków. Kiedyś to było…

Jednak obym nie doczekał tego dnia. Na ławce jest Mike Miller. Asystent, który dołączył do sztabu w tym sezonie. Przybył z G-Legaue, gdzie odnosił sukcesy z zapleczem Knicks oraz wygrał nawet nagrodę dla najlepszego trenera. Powinien dostać szansę. Może Keith Smart lub Kaleb Canales? Mają doświadczenie na stołkach NBA. O Royala Ivey miało się rzekomo bić kilka klubów. Może dać “młodemu” szansę? Wziąć kogoś młodego, z otwartą głową. Nie zakopywać się w przebrzmiałych nazwiskach. Dać szansę, aby ułożył to po swojemu i pchnąć zespół w przyszłość.

Wszyscy tylko nie Mark Jackson. I Kurt Jebany Rambis.


I na koniec Steve Mills. Człowiek, który chodzenie kanałami w MSG opanował do perfekcji. Zaufany człowiek Jamesa Dolana, który sączy jad do ucha wielkiego bossa. Pod jego rządami jako GMa/Prezydenta minęło już ponad 500 spotkań. Bilans: 167-348 to nawet nie jest śmiech na sali. To stypa. Jak taka jednostka może jeszcze z uśmiechem przychodzić do pracy? Nawet Wizards zwolnili Grunfelda, a Knicks dalej wierzą w słowa szarej eminencji.

On powinien jako pierwszy wyjechać na taczkach. Nie ma nawet pretensji do Dolana. Ma swój świat. Gra bluesa i od czasu do czasu sprawdza konto w baku. O ile wpływy z Knicks się zgadzają, ma gdzieś co się dzieje w klubie. Mills na takim podejściu buduje swoje szklane imperium. Ciągle powtarza te same slogany. Jak zdarta płyta. Już prawie od siedmiu lat to samo. Obrona. Młodość. Stawianie na przyszłość. Nowoczesna koszykówka. Przebudowa przez draft. Rodzina i budowanie więzi. I to żałosne proszenie o więcej czasu. 515 spotkań to chyba wystarczająca ilość czasu? Dolan już raz zareagował jak należy. Usunął wówczas Phila Jacksona. Tylko osobą wskazującą palcem był wtedy dobry i wierny Steve, który tylko czyhał na stanowisko leśnego dziada z Montany.

Obecnie w zarządzie nie ma nikogo, kto mógłby podkopać pozycję Millsa. Perry jest za miętki do takich przewrotów. Dolan ma gdzieś kibiców i prasę. Zatem jeżeli teraz poleci Fizdale, to następnym w kolejce może być Perry. Mills ponownie przyjmie dwa “dupochrony” i rozpocznie kolejną dekadę wstydu i nieudacznictwa.

On musi odejść…


Mam już dosyć.

Do następnego.

XO XO.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.